czwartek, 24 marca 2011

Choroby przebrzydle

Krabiątko moje kochane właśnie zmaga się ze swoją pierwszą chorobą.
I od razu z grubej rury - zapalenie oskrzeli, groźba szpitala...
Udało się na razie wyprosić leczenie w domu - dwa razy dziennie jeździmy na zastrzyki, oklepujemy, czyścimy nos, inhalujemy, poimy syropami.
Biedactwo moje kochane, dzielne takie.
Prawie nie płacze na zastrzykach, w dzień jest pogodny i uśmiechnięty, mimo, że widać, że nie czuje się dobrze.
Dziś usłyszymy wyrok: szpital czy dom.
Boję się :(


Lenin też chora była, teraz już w porządku. I też nie udało się uniknąć antybiotyków.
No trudno, nie zawsze się da.
Ważne, że już moja panna dobrze się czuje, że nabrała w końcu chęci do zabaw.
I jest bardzo opiekuńcza w stosunku do brata.
A on patrzy w nią jak w obrazek - a oczy maślaneeeee :)


I żeby wesoło nie było, ja też chora. I też w końcu antybiotyk.
Muszę, żeby dać radę dzieci obskoczyć.
Matki małych dzieci nie mogą sobie pozwolić na niedyspozycję <śmiech przez łzy>
A czasem bym chciała móc się położyć do łóżka, tak zwyczajnie odpocząć, wyzdrowieć w spokoju.
No ale wiedziałam, na co się piszę :)
Na razie siedzę sobie w fotelu, obok stoi gorąca herbatka z amolem - niesłychanie poprawia mi humor taka herbata, bardzo lubię ten zapach i smak. Cieszę się, że mnie jeden taki Birkoff nauczył takie rzeczy pić ;)


A robótkowo trochę się dzieje.
Nie za dużo, nie mam głowy do obmyślania strategii dziergania większych rzeczy.
Ale po długaśnym przestoju i te małe rzeczy mnie cieszą.

Przede wszystkim powstał Stefan, Alfred, a toku jest Wiesiek i będzie jeszcze Krzychu.
Szmatki-ciamkatki króliki, z bawełny, dla małych ośliniuchów, które pakują wszystko do buzi.
Borys bardzo lubi swojego Stefana.
Reszta poleci do innych dzieci - szmatkowe stadko stanęło do licytacji charytatywnych, dla naszych forumowych dzieciaków, które bardzo potrzebują pomocy


A tu Stefan - osobisty kumpel Krabika






Oprócz tego powstał taki szalo-chust, z czystej wełny, którą dostałam w prezencie od mojej mamy. Do szala jest jeszcze czapka-beret, ale wymaga poprawki (zbyt głęboką ją wydziergałam), dlatego fotki brak.
Na zdjęciach chusta jeszcze przed praniem i lanolinowaniem (mam nadzieję, że lanolina trochę zniweluje "zgryźliwość" wełny), czeka ciągle na tę operację - a nie chce mi się okrutnie. Myślę, że po praniu, lanolinowaniu i zablokowaniu, to będzie bardzo przyjemna, miękka, sprężysta chusta na zimę. I oby czapka też taka się okazała
Zdjęcie całości wyszło niestety beznadziejne... Na końcówkach są oczywiście czubki, nie ścięte na płasko ;)





A tu już detal, który pokazuje dobrze kolor:








Oprócz tego wykończone są dwa kaszkiety chłopięce - w granacie, niebieskości, bieli, do tego są getry pod kolor.
Fotki wstawię, jak już rzeczy trafią do właścicielki.


I jeszcze powolutku dziergają się kaszkieciki dla moich dzieci.
Wymarzyła mi się pewna idea kolorystyczna i jestem w trakcie realizacji. Trochę się boję, że mi zabraknie włóczki, a na dokupienie takiej samej nie mam szans... No - zobaczy się. Może po prostu trzeba będzie włączyć kreatywność




Poza tym zrobiłam sobie małą przyjemność, i zamówiłam u ulpu drobiazg, tym razem dla siebie. Taki piórniczek-pojemniczek na długopisy i inne biurkowe duperencje.
Ozdobione Czterema Porami Roku Muchy.
Czyż nie piękny?




niedziela, 27 lutego 2011

Matkowosc...

Matkowość ... bo niekoniecznie mam na myśli macierzyństwo. A może to, co mi chodzi po głowie i to, co się mieści w definicji macierzyństwa, jest jedną i tą samą rzeczą?
Dużo mam ostatnio przemyśleń o moim byciu matką, o moim stylu bycia matką, o moich uczuciach do dzieci i o ich uczuciach do mnie. Temat-rzeka
Dla mnie to niesamowita, niepojęta sprawa, że człowieka nie było, nie ma - i nagle jest, rodzi się, rośnie, rozwija, nawiązuje więzi, wypełnia sobą życie rodziców.
Nie było ich - i są - a ja już nie potrafię sobie przypomnieć, jak to było kiedyś,  w "czasach przed dziećmi". Co mnie wtedy zaprzątało, co było ważne? Nie pamiętam... I nie jestem pewna, czy ten fakt aż tak bardzo mi się podoba.

Teraz jest ten dziwny okres w moim życiu, kiedy priorytety ustalone są jasno i są niezmienialne - na samym szczycie stoją dzieci, później mąż i rodzina jako taka - a cała reszta daleeeeeeko w tyle. Zastanawiam się, czy coś się dla mnie zmieni, kiedy dzieci podrosną, czy nastąpi jakieś samoistne przewartościowanie, jakaś korekta tej piramidy. A może sama będę chciała coś zmienić? A może nawet nie przyjdzie mi to do głowy?
Czy fakt, że teraz jestem bardziej matką, niż osobą, wiąże się z młodym wiekiem dzieci?
Nie wiem...
Chciałabym wiedzieć...

Teraz wiem tylko, że nawet jeśli mam swoje własne ciekawe zajęcia, zainteresowania, jeśli długo na coś czekałam (choćby na tę chwilę luzu, żeby w spokoju usiąść z książką w ręku, z szydełkiem, z drutami - ja nie mówię o rzeczach wielkich, ale o tych najzwyklejszych, najcodzienniejszych), a dzieci zabiorą mi i tę odrobinę Mojej_Prywatności, to może i pozłoszczę się przez chwilę, porzucam inwektywami pod nosem, ale za chwilę to się już nie liczy, nie jest ważne, bo moja córka zarzuca mi ręce na szyję i mówi "mamusiu, kocham cię... mogę ciasteczko?" :D a syn układa usteczka w podkówkę, broda mu drży z żalu, że się nim nie zajmują - a kiedy tylko do niego podchodzę, na niego spojrzę, on w jednej sekundzie się rozchmurza, śmieje się do mnie całym sobą - oczami, ustami, policzkami, swoimi rękami i nogami, którymi macha z całych sił...
Ja wtedy czuję, że kocham te moje małe potwory do szaleństwa, bez granic.
Wtedy się cieszę, że te dwie małe istoty mnie potrzebują - i że ja potrzebuję ich.
Wtedy nie myślę, nie zastanawiam się, dlaczego znów jestem matką, a nie (o)sobą.
Wtedy się czuję na miejscu i w zgodzie ze sobą.

A wątpliwości, przemyślenia, nachodzą kiedy indziej, czasem tylko.
Bo czy kiedyś jeszcze będę po prostu SOBĄ? Nie matką, nie żoną, nie córką - ale Barbarą, która lubi to, nie znosi tamtego, interesuje się tym, tym i tamtym, boi się tego i tego, marzy o tym i tamtym, a do tego ma męża i dwójkę dzieci, z którymi jest jej zajebiście dobrze - i w tym całym komplecie dopiero czuje się pełna?


Górnolotnie wyszedł ten wpis... ale tak właśnie dziś czuję

sobota, 29 stycznia 2011

Dzis caly dzien...

... jesteśmy same - tylko my i Borys (dzieciowy tato zalicza egzaminy na uczelni). A Borys cały dzień jest wyjątkowo nieabsorbujący, dużo śpi, mało płacze, sporo mówi i się uśmiecha za każdym razem, kiedy na niego spojrzymy :)
Dziś dla odmiany od razu po wygrzebaniu się z pościeli i pochłonięciu śniadania, zagoniłam Lenina do słania łóżka (zawsze wrzuca poduszki do skrzyni, pomaga zasunąć, a później skacze z łóżka, to taka nasza codzienna tradycja), szybkiego ubrania się i zabrałam dzieciaki na spacer po osiedlu. Przymusowy trochę spacer, połączony z zakupami i odstaniem w ogonku do punktu ksero. Mój Kindle jest odmeldowany w Gdańsku, nie orientuję się, czy UPS dostarcza przesyłki w weekend, więc na wszelki wypadek przygotowałam paczkę reklamacyjną dziś. Roman wydrukował w pracy to, co powinno być do paczki dołączone, ale się okazało, że naklejkę adresową machnął 2x większą niż powinna być. U nas drukarki ciągle niet (no prawdę mówiąc gdyby była, to by się głównie kurzyła i zabierała miejsce), u rodziców w mieszkaniu rozwałka, bo tato wymienia meble, więc zostało pójść na ksero i wydruk po prostu skopiować w pomniejszeniu. Wszystko już gotowe i czeka tylko na przybycie kuriera :)

BTW tyyyyyyyyle rzeczy można zrobić, kiedy ma się więcej niż zwykle czasu.
A ja akurat mam :)
A mam dlatego, że nie szlajam się po chustach.
Nadrobiłam troszeczkę zaległości, chociaż nadal nie mam się czym pochwalić zdjęciowo - ale może już jutro? Trudno powiedzieć, Roman jest na uczelni, wraca późno, więc wszystko zależne od humoru dzieci.

A właśnie - dzieci :)
Krabiszcze znacznie mi urosło od czasu pomiarów w przychodni. Jeszcze miesiąc temu miałam dla niego stanowczo za dużo ubrań, a teraz nagle okazało się, że jest ich za mało - wszystko już prawie za małe. Prawdziwy z niego prosiaczek :D Ale prawie zawsze uśmiechnięty






A Lena ma ciągoty opiekuńczo-sadystyczne, zawsze musi być gdzieś blisko brata






Te moje dzieci rosną tak szybko, że aż trudno mi w to uwierzyć
Czasem patrzę na Borysa i przypominam sobie, jaka była Lena w jego wieku, co umiała, jak się uśmiechała, jak na mnie patrzała... Niektóre rzeczy zacierają mi się w pamięci :(
Koleżanka z chustowego forum rzuciła fajny pomysł - pisanie maili/bloga dla dzieci - żeby o wszystkim pamiętać i żeby kiedyś im to wszystko dać. Nawet jeśli dzieciaki się takimi pamiątkami nie zainteresują, to dla mnie w przyszłości taki pamiętnik będzie cudną sprawą, prawda? Założyłam blogi dla Lenina i Kraba. I tylko żałuję, że na taki pomysł nie wpadłam 2,5 roku temu...

piątek, 28 stycznia 2011

Z dala od robotek

No nie potrafię się zmusić!
Niby mam ochotę, niby mam nawet świadomość, że coś powinnam wykończyć (cosiów do wykończenia jest całe pudło, aż się boję liczyć, ale ponad 15 jest ich na pewno - najstarszy jeszcze sprzed dwóch lat...), ale nie mogę się zabrać do roboty. Co zacznę, to mnie coś odciąga - a to dzieci, a to mąż, a to ważna sprawa wypadnie, a to fora wreszcie. Dziś powiedziałam sobie, że dość tego. Napisałam do Jazzoo (chustowej adminki) z prośbą o zbanowanie mnie na tydzień. Jak nie będę mogła wleźć na chusty, to nie będę ich odświeżać co chwilę. A jeśli Jazzoo się na to zgodzi (od jakiegoś czasu mamy więcej moderatorek, jak jedna zniknie, to się forum nie zawali :D), to się postaram o tygodniowy ban z kolejnego forum :) I może w końcu ponadrabiam co trzeba.

Chciałabym się czymś pochwalić - mąż mi sprawił ogroooomny prezent.
Dostałam od niego czytnik e-booków Kindle, czyli ten firmowy z Amazon.com.
Marzyłam o nim od dawna, kiedy dotarł (poobklejany pomarańczowymi taśmami urzędu celnego), prawie skakałam ze szczęścia. No niby tylko zabawka, ale ile radości!
I byłoby super, gdyby mój Kindelek biedaczyna nie zaliczył nieszczęśliwego wypadku kilka godzin po przybyciu do mojego domu... Po wypadku wygląda tak:



Biedak-inwalida całkiem przestał działać :(
Było mi strasznie przykro, bo na kolejny taki musiałabym długo odkładać - zawsze są ważniejsze wydatki, niż na zabawki.
Okazało się jednak, że Amazon urządzenie wymieni, bez dopłat, w dodatku pokryje nawet koszt odesłania im uszkodzonego czytnika. No szok! W ogóle to jestem bardzo wdzięczna sprzedawcy z Allegro, który sprowadza te Kindle i od którego mąż kupił mojego Kindelka - sam wszystko pozałatwiał, rozmawiał z ludźmi z Amazona, na bieżąco mnie informował co i jak, był tak zaangażowany, że aż trudno mi było w to uwierzyć. W dodatku chyba nie musiał - bo uszkodzenie sprzętu było z naszej winy, nie z jego, więc żaden nieprzyjemny komentarz mu nie groził. Profesjonalny sprzedawca po prostu, taki, do którego chętnie się wraca.
A nowy czytnik wyleciał do mnie wczoraj - wyruszył z Reno w USA, odmeldował się w Louisville, a wczoraj o 19 był w Köln w Niemczech. Dziś powinien być w Gdańsku :)
I cieszę się z tego jak najprawdziwsze dziecko, o!



Chciałam napisać jeszcze o kilku rzeczach, ale Krabiszcze się obudziło i tęsknym wzrokiem się rozgląda za źródełkiem mleka ;)

sobota, 15 stycznia 2011

Na ostatnia chwile...

... to to, czego bardzo nie lubię
Dostaliśmy zaproszenie na rocznicę ślubu (pierwszą ;)) Egona i Gosi.
Egon tak naprawdę zwie się Tomek i jest kuzynem mojego męża.
A zaprosili nas wczoraj...
No zonk, bo nie miałam ani czasu, ani możliwości, żeby przygotować/kupić dla nich jakiś drobiazg.
Z pustymi rękami głupio jakoś iść...
Wpadłam więc wczoraj z dzieciakami do pracowni artystycznej i nabyłam słodki drobiażdżek - dla Gosi bardziej niż dla Egona - dekupażową solniczkę i pieprzniczkę, fioletowe w lawendę, postarzane. Bardzo ładne.
A do tego w papierniczym kupiłyśmy kolorową krepinę i klej.
I zrobiłyśmy same kolorową torebkę na prezent, krepinowe kwiatki i wazonik
Tak to wygląda zapakowane:




A w środku, oprócz przyprawników, siedzą sobie wazonik i kwiatki (do pierwszego zdjęcia pozuje też kawałek mojej ukochanej lampki - prezent od m. :)):



Lena pomagała wycinać krepinę, nabijać płatki na patyczki od szaszłyków, owijać patyczki kolorowymi żyłkami, oklejać wazonik wełną. Borys w tym czasie spokojnie spał na podłodze, więc też miał swój mały wkład w prezent (gdyby nie spał, nie miałybyśmy szans na wykończenie wszystkiego)
Najlepsze w całej zabawie było klejenie :D
Wykopałam z szuflady mężowski superklej do wszystkiego, schnący w kilka sekund
Po ukończeniu wszystkich wycinanek-klejonek bilans zysków i strat wyniósł:

  • 1 torebka na prezent, wykonana z papieru kolorowego i superkleju
  • 3 kolorowe kwiatki z bibuły, patyczków od szaszłyków, kolorowych żyłek i superkleju ;)
  • 1 wazonik ze słoika po oliwkach, wełny i superkleju :D,  ozdobiony kwiatkiem (środek z jakiegoś biżuteryjnego kamienia, nie pamiętam nazwy)
  • lenowy palec wskazujący i środkowy, przyklejone do środka dłoni
  • mój kciuk, sklejony na beton z palcem wskazującym :D
Bardzo żałuję, że mąż w ten weekend na uczelni, bo mógłby nagrać nasze dziecko, turlające się po dywanie ze śmiechu :)


Z rzeczy przyjemnych - w tym tygodniu przyszła do mnie baaaaardzo miła przesyłka. Kupiłam na allegro u ulpu przepiękną szkatułkę z Muchą. Jeżeli autorka się zgodzi, to skorzystam z jej zdjęcia (bo ja za nic nie mogę złapać moim aparatem kolorów). Szkatułka jest przeznaczona dla mojej przyjaciółki Agnieszki, do jej nowego mieszkania. Aga prosiła mnie o skompletowanie przyborów do szycia. Igły, szpilki, nici, przecinak, naparstek, haftki, agrafki, centymetr krawiecki, nawet kilka kolorów muliny - wszystko to czekało od dawna, brakowało tylko odpowiedniego opakowania. A skoro jest już komplet, to teraz pozostaje tylko wprosić się do Agi na miniparapetówkę

edit: Po wymianie maili z ulpu dostałam zgodę na wykorzystanie Jej zdjęcia (a pod Jej nickiem jest link do allegrowych aukcji, można sobie obejrzeć, co akurat ma ładnego :D)


Prawda, że przecudna?
Aż troszeczkę szkoda się z nią rozstawać...



Z rzeczy mniej przyjemnych, dzisiaj dowiedziałam się, że Poczta Polska nawaliła. Gdzieś zaginęła przesyłka z szydełkową chustą, wykonaną dla forumowej Milenki (z chust) w ramach wymianki (ja maszynę do robienia makaronu dostałam od Niej już daaaaawno daaaaaaaaaawno, aż wstyd się przyznawać, jak długo potrwało, zanim chusta trafiła do wysyłki). A tu taka historia w dodatku... W poniedziałek pójdę na pocztę dowiedzieć się, co się dzieje z moją przesyłką. Nadałam ją jeszcze w 2010, przesyłką poleconą wartościową - i jeśli się okaże, że zaginęła, to się naprawdę wkurzę. Tę chustę dzierga się długo, w dodatku nie bardzo można się mylić, bo włóczka włochata, trudno się pruje... Nawet jeżeli zwrócą pieniądze, to nie oddadzą czasu :(


Dzieciowo
Krabiszcze rośnie w zawrotnym tempie, ma już 61 cm i waży 6270 g. Kawał chłopa :)
Dzisiaj skończył 3 miesiące.
Potrafi już:
  • gadać bez przerwy przez bitą godzinę
  • spać w chuście pół dnia i ani nie zmarszczyć nosa
  • przesikać najszczelniej zapiętą pieluchę :)
  • leżeć na brzuszku z wysoko uniesioną głową przez wieeeele minut
  • przewracać się z brzucha na plecy (pierwszy raz to zrobił dokładnie miesiąc temu)
  • skakać w Tummy Tub prawie do wyskoczenia :)
  • ochlapywać matkę wodą
  • ssać kciuk i całą dłoń
  • łapać pieluchę i pakować ją sobie do buzi
  • kopać zabawki, wiszące na stojaczku
  • w leżeniu na brzuchu okręcić się o 360 stopni
  • gryźć mój palec z całej siły
  • uśmiechać się na całą szerokość do każdego, kto się uśmiecha do niego - a najszerzej do Leny
  • krzyczeć/płakać tak głośno, że słychać go na parterze (mieszkamy na 4. piętrze)
... i jeszcze o wiele więcej :)

A to moi pomocnicy:

A tak się razem bawią

środa, 5 stycznia 2011

Wszystko w zyciu mija...

... nawet najdłuższa żmija
Podobno
Tak przynajmniej twierdzi moja babcia

Czy więc kiedykolwiek minie ten mój stan "chce mi się ale mi się nie chce"?
Mam już serdecznie dość tego, że wciąż i w kółko miewam zaległości z robotą - którą nota bene przecież lubię - i to prawie wyłącznie z mojej winy. Bo zawsze coś innego wypada w międzyczasie, jakimś dziwnym nadprzyrodzonym trafem...
Do tego dzieci zrobiły się wyjątkowo absorbujące - Borys raz bardzo naręczny, raz głównie podłogowy, za to Lena po kilkadziesiąt razy dziennie wystawia na próbę moją umiejętność panowania nad sobą. Codziennie sobie powtarzam: to minie, to minie, to minie, ona ma 2,5 roku i dzieci w tym wieku tak mają, to minie. Ale KIEDY?!




A na tapecie robótkowej mam (nadal) zimową czapkę do kolan - przedmiot transakcji wiązanej z jedną bardzo fajną dziewczyną. Wstyd mi, że do tej pory nie skończyłam. I ciągle jest jakieś wytłumaczenie: najpierw nie dogadałyśmy się kolorystycznie, później czekałam na dostawę odpowiedniej włóczki w pasmanterii (miała być "niedługo") - oczekiwana włoczka nie dojechała, więc zamówiłam przez Internet - czyli znów czekanie. A teraz, kiedy już wszystko mam, nie mogę się zdecydować, który z posiadanych przeze mnie norweskich schematów wrabiać. I tak dzień za dniem czas przecieka między palcami, a czapka leży i kwiczy. A co ja robię? Siedzę i rozgryzam działanie blogów...




Ach i jeszcze największe zaskoczenie w tym (młodym jeszcze ;)) roku - odkryłam, że znienawidzona w dzieciństwie Hanna Banaszak JEDNAK jest genialna. Kwestia wieku odbiorcy pewnie :) Ten kawałek chodzę i śpiewam sobie i dzieciom od samego rana:




Prawda, że cudna?

niedziela, 2 stycznia 2011

No to witam :)

Zgłupiała baba!!!
Tak sobie pomyślałam, kiedy mi wpadło do głowy zacząć blogować
Bo czasu mało
Bo zapał swój znam - a on zazwyczaj iście słomiany
Bo kto to będzie w końcu czytał...
No i wreszcie o technicznej stronie blogowania bladego pojęcia nie mam :) No nic - będę się uczyć na bieżąco
(prawdę mówiąc, chciałam zacząć na wordpressie, ale trochę mnie przeraził i wymiękłam)