niedziela, 27 lutego 2011

Matkowosc...

Matkowość ... bo niekoniecznie mam na myśli macierzyństwo. A może to, co mi chodzi po głowie i to, co się mieści w definicji macierzyństwa, jest jedną i tą samą rzeczą?
Dużo mam ostatnio przemyśleń o moim byciu matką, o moim stylu bycia matką, o moich uczuciach do dzieci i o ich uczuciach do mnie. Temat-rzeka
Dla mnie to niesamowita, niepojęta sprawa, że człowieka nie było, nie ma - i nagle jest, rodzi się, rośnie, rozwija, nawiązuje więzi, wypełnia sobą życie rodziców.
Nie było ich - i są - a ja już nie potrafię sobie przypomnieć, jak to było kiedyś,  w "czasach przed dziećmi". Co mnie wtedy zaprzątało, co było ważne? Nie pamiętam... I nie jestem pewna, czy ten fakt aż tak bardzo mi się podoba.

Teraz jest ten dziwny okres w moim życiu, kiedy priorytety ustalone są jasno i są niezmienialne - na samym szczycie stoją dzieci, później mąż i rodzina jako taka - a cała reszta daleeeeeeko w tyle. Zastanawiam się, czy coś się dla mnie zmieni, kiedy dzieci podrosną, czy nastąpi jakieś samoistne przewartościowanie, jakaś korekta tej piramidy. A może sama będę chciała coś zmienić? A może nawet nie przyjdzie mi to do głowy?
Czy fakt, że teraz jestem bardziej matką, niż osobą, wiąże się z młodym wiekiem dzieci?
Nie wiem...
Chciałabym wiedzieć...

Teraz wiem tylko, że nawet jeśli mam swoje własne ciekawe zajęcia, zainteresowania, jeśli długo na coś czekałam (choćby na tę chwilę luzu, żeby w spokoju usiąść z książką w ręku, z szydełkiem, z drutami - ja nie mówię o rzeczach wielkich, ale o tych najzwyklejszych, najcodzienniejszych), a dzieci zabiorą mi i tę odrobinę Mojej_Prywatności, to może i pozłoszczę się przez chwilę, porzucam inwektywami pod nosem, ale za chwilę to się już nie liczy, nie jest ważne, bo moja córka zarzuca mi ręce na szyję i mówi "mamusiu, kocham cię... mogę ciasteczko?" :D a syn układa usteczka w podkówkę, broda mu drży z żalu, że się nim nie zajmują - a kiedy tylko do niego podchodzę, na niego spojrzę, on w jednej sekundzie się rozchmurza, śmieje się do mnie całym sobą - oczami, ustami, policzkami, swoimi rękami i nogami, którymi macha z całych sił...
Ja wtedy czuję, że kocham te moje małe potwory do szaleństwa, bez granic.
Wtedy się cieszę, że te dwie małe istoty mnie potrzebują - i że ja potrzebuję ich.
Wtedy nie myślę, nie zastanawiam się, dlaczego znów jestem matką, a nie (o)sobą.
Wtedy się czuję na miejscu i w zgodzie ze sobą.

A wątpliwości, przemyślenia, nachodzą kiedy indziej, czasem tylko.
Bo czy kiedyś jeszcze będę po prostu SOBĄ? Nie matką, nie żoną, nie córką - ale Barbarą, która lubi to, nie znosi tamtego, interesuje się tym, tym i tamtym, boi się tego i tego, marzy o tym i tamtym, a do tego ma męża i dwójkę dzieci, z którymi jest jej zajebiście dobrze - i w tym całym komplecie dopiero czuje się pełna?


Górnolotnie wyszedł ten wpis... ale tak właśnie dziś czuję

0 komentarze: